środa, 31 sierpnia 2011

Ciekawostka - perfumy (?) Amway

Byłam bardzo zaskoczona, kiedy w katalogu produktów firmy Amway, którą do tej pory znałam tylko z chemii gospodarczej, znalazłam kosmetyki - zarówno pielęgnacyjne, jak i kolorowe oraz wody toaletowe/perfumowane.
Jakiś czas temu całkowicie przypadkowo trafiły do mnie próbki zapachów, oczywiście skorzystałam z okazji, żeby przyjrzeć im się bliżej.

Firma oferuje 16 zapachów, 9 dla kobiet i 7 dla mężczyzn
Tester ma tylko 14 próbek.

Niestety perfum tych jak dla mnie nie da się używać. Próbowałam kilka dni pod rząd, z trzema zapachami i efekt był zawsze ten sam - jedna wybijająca się nuta (w testowanych przeze mnie wanilia i frezja), która zagłusza wszystkie inne. Zapach jest niezwykle intensywny, bardzo nieprzyjemny, duszący. Ciężko się go pozbyć, nawet po prysznicu. Zapach nie "rozwija się" - od początku do końca jest taki sam, płaski. Inne osoby testujące te wody toaletowe miały podobne wrażenia.

Po trzeciej aplikacji darowałam sobie kolejne razy ponieważ, coś co psiknęłam na siebie ciężko nazwać nawet zapachem - śmierdziałam jak płyn do mycia toalet!

Uwielbiam wszelkie czyszcząco - piorące produkty Amwaya i niech tak zostanie, na wszelki wypadek nie będę już próbować żadnych nowości.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Zapowiedź rozdania! Wkrótce do wygrania BB Cream Garnier!

Mój blog ma już miesiąc, odwiedza mnie coraz więcej osób, pojawiają się komentarze...

Chciałabym podziękować za  Wasze zainteresowanie i planuję pierwsze, niewielkie rozdanie, które ogłoszę gdy liczba obserwatorów dobije do 50.

Nagrodą będzie 
źródło: www.beaut.ie
w odcieniu wybranym przez zwyciężczynię!

Zachęcam do zaglądania, obserwowania, komentowania :)

Przygotowuje kilka ciekawych postów - w najbliższym czasie będzie można przeczytać o:
cieniach NYC
perfumach Amway 
zielonej bazie L'Oreal
Dry Flo
kremach BB - Missha i Skin79
kosmetykach LUSH
i wielu innych :)

Zapraszam!

Glossybox!!!

Właśnie zamówiłam swojego Glossyboxa

Dzięki Annie dowiedziałam się, że jest już dostępny w Irlandii, więc nie mogłam przepuścić takiej okazji :)


Glossybox jest europejskim odpowiednikiem amerykańskiego Birchbox.
W cenie miesięcznego abonamentu (10 GBP + 2.95 GBP przesyłka) będę dostawać różnych 5 miniatur kosmetyków, dystrybutor obiecuje, że będą to produkty z wyższej półki.

Sierpniowy box był bardzo ciekawy, mam nadzieję, że kolejne też  mnie nie zawiodą.

Cóż pozostało tylko czekać na listonosza z paczką :)


poniedziałek, 29 sierpnia 2011

48 godzin z Bio-Essence ATP V Face Series

W Azji wymyślono już chyba wszystko. Jaki czas temu Azjatycki Cukier zaskoczyła nas opisem kremu wyszczuplającego twarz, chyba jako pierwsza wypróbowała go Natasza, a jej opinie można znaleźć tutaj i tutaj :)
Zdjęcie ze strony producenta

Cała seria to 9 produktów, które producent szczegółowo opisał tutaj, a ja dzięki Wizażowi ( :* ) mam możliwość testować:
- Deep Exfoliating Gel with ATP
- Radiant Youth Essence with ATP
- Face Lifting Cream with ATP

Wszystkie 3 produkty stosowałam w ostatni weekend od piątku wieczorem do niedzieli wieczorem (na wszelki wypadek gdyby coś miało mi krzywdę zrobić) - krem i esencje rano i wieczorem, a żel złuszczający tylko wieczorem. Oczekiwałam "odchudzenia" twarzy - zniwelowania chociaż troszkę moich chomikowych worków wzdłuż linii szczęki.

Deep Exfoliating Gel with ATP

Ma postać gęstej, suchej w dotyku galaretki w kolorze szarym. Nie podobał mi się zapach, coś jakby ziołowo-szpitalny, ale zanim zdążyłam dobrze się wwąchać już się ulotnił. 
Nakłada się go na suchą skórę i masuje, po kilku chwilach zaczyna się rolować pod palcami razem z resztkami martwego naskórka. 
Po moich wcześniejszych doświadczeniach z azjatyckim złuszczaczem nie spodziewałam się po tym produkcie za dużo, ale jedyne co mogę powiedzie to - WOW! Po zastosowaniu skóra stała się niesamowicie gładka, mięciutka, satynowa w dotyku. Pory wyraźnie się zmniejszyły, wszystkie zaskórniki na nosie były dokładnie wyczyszczone :)

Radiant Youth Essence with ATP

Esencja to delikatny,bezzapachowy,  lekko żółty, bardzo płynny (baaaardzo - na zdjęciu widać jak ucieka mi z ręki :) ) olejek.
Wystarczały 4 krople żeby nałożyć produkt na całą twarz. Natasza porównała efekt po nałożeniu esencji z efektem jaki uzyskuje się po zaaplikowaniu silikonowej bazy i ja się z tym w 100% zgadzam. Skóra zrobiła się gładka, jakby śliska, ale absolutnie nietłusta, ponieważ olejek w ciągu kilku chwil wchłaniał się całkowicie.

Face Lifting Cream with ATP

Biały, dość treściwy krem stosowałam kilka minut po nałożeniu esencji. Bardzo ładnie się rozprowadzał, wystarczy niewielka ilość na całą twarz. Po około 3-4 minutach krem wchłaniał się całkowicie do matu i niestety zanikał efekt silikonowej bazy :( Po pierwszym zastosowaniu czułam lekkie ciepło, na twarzy miałam dość silne rumieńce i musiałam ratować się wodą termalną i hydrolatem w sprayu, po kolejnych zastosowaniach nic takiego nie wystąpiło. 

A co z efektami?
Wyszczuplenia specjalnego nie zauważyłam, wg moich pomiarów policzek skurczył mi się zaledwie o 3mm. 

przed
po

Natomiast efekt oczyszczenia i nawilżenia przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Moja skóra stała się gładka, rozjaśniona, koloryt jest wyrównany. Pory są prawie całkowicie niewidoczne, zaskórniki oczyszczone. Skóra jest elastyczna, malutkie zmarszczki przy oczach przestały być widoczne, sucha skórka przy jednym płatku nosa (miałam w planie potraktować ja peelingiem z bromelainą) zniknęła. Unormowało się wydzielanie sebum - nic a nic się nie błyszczę!

Krem i esencja są również doskonałą bazą pod makijaż - na twarzy doskonale trzymał się zarówno bb krem jak i minerały - bez poprawek przez cały dzień!


Wszystkie produkty, które stosowałam chętnie włączyłabym do swojej codziennej pielęgnacji, ich cena jest niestety dość wysoka. Na szczęście mój zapas próbek jest jeszcze spory i mam czas na zastanowienie się nad zakupem pełnowymiarowych kosmetyków :)

niedziela, 28 sierpnia 2011

Ziaja Temo Wyszczuplanie - Żel Rozgrzewający

Żel Rozgrzewający Temo Wyszczuplanie Ziaji kupiłam jako wspomagacz mojej diety. Ponieważ za bardzo ćwiczyć nie mogę (kręgosłup :( ) uznałam, ze przyda mi się jakiś spalacz tłuszczu, który mogłabym zastosować w okolicy brzucha i bioder.

Zawiera 3 aktywne składniki

kapsaicyna z papryki cayenne - wyraźnie poprawia mikrokrążenie i usprawnia metabolizm komórkowy; daje delikatne uczucie ciepła oraz stopniowy efekt rozgrzania. 
Bio-Ca2+ Coralliny officinalis - wysoce biodostępny wapń otrzymywany z algi czerwonej, ograniczając dojrzewanie komórek tłuszczowych (adipocytów), zapobiega gromadzeniu się tłuszczów w skórze.
phytocomplex antycellulit - złożony z morszczynu, bluszczu, gorzkiej pomarańczy i rozmarynu; poprawia elastyczność i jędrność skóry. Zmniejsza objawy cellulitu oraz zapobiega nierównomiernemu rozmieszczeniu tkanki tłuszczowej.

Producent zaleca stosowanie preparatu przed ćwiczeniami lub po gorącej kąpieli lub gruboziarnistym peelingu.

Żel bardziej wygląda dla mnie jak krem
Ma intensywny, bardzo mocno anyżkowy zapach (ja akurat za nim nie przepadam, ale to kwestia gustu).
Po aplikacji prawie natychmiast pojawia się efekt grzania i w zależności od tego, czy owinę się folią spożywczą czy nie trwa on od 20 minut do godziny (w folii dłużej).
Żel nie podrażnia skóry, ale wydaje mi się,ze lekko ją wysusza, bo muszę częściej sięgać po balsam nawilżający.
Bardzo podoba mi się opakowanie z pompką - jest niezwykle praktyczne, nic nie rozlewa się na boki i mogę wycisnąć dokładnie tyle produktu ile potrzebuję.

W ciągu tygodnia mój obwód pasa i bioder zmniejszył się po 2 cm. Niby mało, ale rezultat cieszy i daje motywację do dalszej pracy nad sobą.
Nie wiem na ile to zasługa żelu a na ile diety, ale na wszelki wypadek nie przestanę go używać :)

środa, 24 sierpnia 2011

Essence meet_me@holografics.com

Pierwszy produkt z limitowanej edycji Essence meet_me@holografics.com kupiłam zaraz po pojawieniu się kolekcji w sklepach. 
Potem dłuuugo myślałam nad kolejnymi zakupami, a kiedy się wreszcie zdecydowałam w okolicy niczego już nie mogłam dostać :( Wczoraj przypadkowo, w czasie pobytu w innej części miasta znalazłam prawie nienaruszoną szafę i dokupiłam co-nieco.

Lakier do paznokci 01 GAGALECTRIC
Prześliczny odcień fioletu, mieniący się lekko na niebiesko. Jest raczej delikatny, nie rzuca się w oczy z daleka, ale mnie bardzo taki efekt pasuje.

Pędzelek z gatunku cienkich, elastyczny, raczej miękki - bardzo wygodny do aplikacji. Lakier nakłada się bez smug, schnie bardzo szybko. Wytrzymuje na paznokciach 2-3 dni bez odprysków (z bazą i top coatem dłużej).

Lubię go nakładać samodzielnie - jedna warstwa daje bardzo subtelny efekt, dwie żywy kolor - ale stosuje go również jako bazę pod biały lub czarny pękacz (i wszyscy sprawdzają wtedy co mam na paznokciach :) ), natomiast uwielbiam efekt jaki daje jedna warstwa nałożona na brązowy lakier.

Na pewno będę bardzo żałować kiedy się skończy.
Buteleczka 10ml kosztowała €1.99

Cień w kremie 03 PRISMATIC WHITE
Cień dziwo - w słoiczku biały, na palcu już się lekko zmienia a po roztarciu... fiolecik :) Kolor bardzo mi się podoba, uwielbiam fiolety, bo fajnie podbijają mój brązowy kolor oczu. Ten dodatkowo mieni się i błyszczy delikatnie.




Taka forma cienia jest nowością w mojej kosmetyczce i jeszcze nie wiem czy się polubimy...
Przede wszystkim ciężko jest go równomiernie rozprowadzić - nieważne palcem czy pędzelkiem zawsze zostanie mi gdzieś grudka i widać, że są miejsca gdzie jest go więcej. Nie ma mowy o stopniowaniu nasycenia - nie chce się nałożyć równą warstwą i już. 
Po drugie trwałość - na moich powiekach cienie trzymają się zazwyczaj długo, nie używam baz ani utrwalaczy i najczęściej przy wieczornym demakijażu zmywam to, co namalowałam rano, nieważne czym. Ten cień wchodzi we wszelkie zagłębienia już po kilku godzinach - wieczorem nie miałam tafli koloru tylko zwałkowane resztki. Potestuje go jeszcze na na jakiejś bazie, może trwałosć się poprawi.


Na razie nie mam wyrobionej o nim ostatecznej opinii, musimy sie lepiej poznać :)
Opakowanie kosztowało €2.49

Eyeliner w płynie 02 PRISMATIC WHITE
Zgodnie z opisem eyeliner ma biały kolor z wyraźną różową poświatą. Nie jest mocno napigmentowany - w skali krycie od 1 do 10 dałabym mu maksimum 3.
Baaaardzo podoba mi się opakowanie - zgrabne i nowoczesne, a dzięki długiej rączce pędzelkiem wygodnie manewruje się przy oku. Sam pędzelek jest cieniutki, elastyczny - łatwo można nim namalować zarówno cieńszą jak i grubszą kreskę. Konsystencję ma raczej płynną ale nie lejącą, jest łatwy w użyciu.




Nic nie powiem o jego trwałości, ponieważ koszmarnie mnie uczulił i musiałam go natychmiast po nałożeniu zmyć. Od dawien dawna nic z kolorówki nie wywołało u mnie takiej reakcji - biec do łazienki musiałam bardzo szybko, ponieważ oprócz okropnego swędzenia powieki w ciągu kilku minut zaczęły mi puchnąć!
Buteleczkę 4ml można dostać za €2.49


Przy okazji do koszyka wpadła mi nowa zalotka :) 

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Paczka z Polski!

Humor mam dzisiaj jak w Dzień Dziecka albo Boże Narodzenie - przyszła do mnie długo wyczekiwana paczka z Polski :)
A w niej moje nabytki kosmetyczne ostatnich miesięcy - produkty z wymianek, azjatyckich rozbiórek i wspólnych zakupów, rzeczy, które kupiłam na Allegro i prezenty od mamy :)



A oto dokładnie co będę w najbliższym czasie testować
Produkty "azjatyckie"

- Skin Food Rice Mask Wash Off
- Bio Essence ATP V Face - peeling, olejek i krem
- odlewka korektora Skin 79 z serii Oriental Gold Plus
- Uguisu
- Missha PC No 13


Zakupy z E.L.F.
- czterokolorowy puder Complexion Perfection
- Powder Brush
- Stipple Brush


Lakiery do paznokci
Płyny micelarne - Ziaja Sopot i Eveline
Jedwab do włosów Biosilk
Płatki pod oczy Perfecta i dwie plecione bransoletki House

Oj będzie się działo!
Od jutra zaczynam wielkie testowanie!

niedziela, 21 sierpnia 2011

Batiste - suchy szampon

Ostatnio wśród moich znajomych rekordy popularności bije suchy szampon Batiste. Swoje włosy myję codziennie, wiec nie byłam przekonana do tego produktu, ale nasłuchałam się o nim tyle, ze przy okazji ostatniej wizycie w Boots skusiłam się na małe opakowanie na próbę :)

Kupiłam opakowanie 50ml (30g) w wersji Blush, kosztowało €1,50.

Zaraz po psiknięciu szampon wygląda jak bardzo delikatna pianka, w ciągu kilkunastu sekund zmienia się w proszek

Zapach jest bardzo mocno pudrowo-kwiatowy, przyjemny, ale dla mnie za intensywny i po chwili męczący.

Efekt działania bardzo mi się podoba. Szamponu użyłam u nasady włosów, zgodnie z instrukcją pomasowałam, zostawiłam na kilka minut i wyczesałam - bez najmniejszych problemów.

Włosy były wyraźnie odświeżone, bez śladów wcześniejszego lekkiego przetłuszczenia, miękkie i puszyste. Zastosowanie szamponu u nasady dodało im zdecydowanie objętości i lekkości. Przeszkadzał mi tylko dość intensywny zapach produktu, który utrzymał się przez 4 godziny - a potem umyłam włosy w sposób tradycyjny.

Skład:


Myślę, że od dzisiaj butelka suchego szamponu będzie zawsze stała w mojej łazience - już kusi mnie wypróbowanie innych wersji. Przyda się, żeby w awaryjnej sytuacji natychmiastowo dodać włosom świeżości lub objętości, ale szczerze - porządnego mycia nie zastąpi.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Johnson's Baby Soothing Naturals

Mimo, ze dzieckiem nie jestem już dawno, moim ulubionym kremem nawilżającym do twarzy jest Johnson's Baby z serii Soothing Naturals.



Dużą tubkę o pojemności 100 ml kupuję za ok €2,50!
Biały, dość gęsty krem, o dość intensywnym, ale bardzo przyjemnym zapachu, bardzo łatwo się rozprowadza i prawie natychmiast wchłania do matu. Skóra pozostaje fantastycznie nawilżona przez cały dzień, jest miękka, przyjemna w dotyku. W końcu, dzięki porządnemu nawilżeniu skończyły się moje problemy z przetłuszczającą się strefą T. Mogę śmiało powiedzieć, że moja skóra z mieszanej coraz bardziej zbliża się do normalnej!

Krem jest niesamowicie wydajny - tubka wystarczyła mi na prawie 2 miesiące, a smarowałam dwa razy dziennie swoją twarz, buzie dzieci i okazjonalnie któreś z dzieci w całości!  
Znalazłam tylko jeden minus - czasami (ale nie zawsze, jeszcze tego nie rozgryzłam) lekko podrażnia mnie przy skrzydełkach nosa.

Krem jest kolejnym odkryciem Wizażowym :) Pozytywne opinie o nim znalazłam w wątku o  podkładach pod minerały i tak też go stosuję - na dzień niewielka ilość kremu jest pierwszą, "podmakijażową" warstwą. Wyraźnie utrwala makijaż - bb krem czy minerały nałożone na goła skórę zdecydowanie gorzej się trzymają i całość szybciej "spływa". Trzeba troszkę uważać z ilością - mała porcja szybko się wchłania i daje mat (nawet z kropelką witaminy C raz na kilka dni), więcej produktu może zostawić tłustawą warstwę i kolejne produkty będą się na niej rolować.
Zachwycona rezultatami dość szybko zaczęłam stosować krem również na noc. Wieczorem jednak nieco go ulepszam i robię miksy z czymś na naczynka, kwasem hialuronowym lub olejkami.

Skład dla ciekawskich :)

Żaden inny krem nigdy wcześniej nie nawilżył tak mojej skóry jak ten. Sprawdził się również u mojego młodszego syna (w końcu to krem dziecięcy :) ) któremu po kilku aplikacjach znikają z twarzy czerwone, suche, szorstkie placki. 
Polecam go z całym przekonaniem :)

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Kosmetyki samorobione (3) - maseczka czekoladowa

Tak spodobała mi się czekoladowa pielęgnacja, że po porażce z azjatycka maseczką postanowiłam znaleźć jej domowy odpowiednik.
YouTube jak zawsze jest do usług i wynikach wyszukiwania pojawiła się Chocolate DIY Mask według przepisu Bubzbeauty.
 

Przepis jest banalnie prosty - kakao, miód i jogurt naturalny (daję po łyżeczce, wychodzi porcja w sam raz na twarz + dekolt), wykonanie jeszcze prostsze wiec przystąpiłam do dzieła.

Kakao ma silne właściwości antyoksydacyjne, przeciwdziała wolnym rodnikom.
Miód nawilża, napina, odżywia i odmładza skórę. Pomaga również w walce z wypryskami i łagodzi podrażnienia.
Jogurt rozjaśnia i nawilża skórę, redukuje zaczerwienienia, rozjaśnia blizny, domyka pory :)

Stosowanie maseczki jest niezwykle przyjemnie - wspaniale pachnie, nie podrażnia. Nie napisze, że mam ochotę ją zjeść - bo zjadam ją regularnie. Mąż ma nieustającą radochę jak widzi mnie jedzącą resztki za pomocą pędzla.

Maseczkę stosuję co 2-3 dni od kilku tygodni, na zmianę z aspirynową i efekty są bardzo zadowalające. Moja naczynkowa cera jest uspokojona - wreszcie bardziej "cielista" niż czerwona, wygładzona, nie pojawiają się nowe niespodzianki, pory są zwężone, zaskórniki znikają

sobota, 13 sierpnia 2011

Zamian Pore minimizing Gold Cacao Pack

Kolejne azjatyckie cudo w mojej kosmetyczce to maseczka Zamian Pore minimizing Gold Cacao Pack
Zdjęcie ze strony producenta

W tubce o pojemności 150ml upchane są, obok pudru kakaowego, drobinki złota, kwasy owocowe, kwas hialuronowy, koenzym Q10, roślinny kolagen i wyciąg z aloesu.
Spektrum działania ma szerokie - minimalizuje pory, nawilża, kontroluje wydzielanie sebum, regeneruje, łagodzi, likwiduje istniejące wypryski i zapobiega powstawaniu nowych, wygładza, odmładza :)

Mimo atrakcyjnej ceny (ok. 15$ na eBay) za wielką tubkę, nie skusiłam się za całe opakowanie, ponieważ nie byłam pewna, jak moja wrażliwa i mocno naczynkowa cera zareaguje na kwasy AHA. Dzięki dobrodziejstwu wspólnych zakupów na Wizażu, stałam się posiadaczką niewielkiego słoiczka maski.
Kolor ma mocno czekoladowy z wyraźnymi złotymi drobinkami, zapach też czekoladowy ale z domieszką jakiejś trudnej do określenia chemii.
Ładnie się rozprowadza, delikatnie zasycha na twarzy, ale nie kruszy się.
Wyżej napisałam co ta maseczka powinna robić, ale niestety nie jestem w stanie stwierdzić czy to prawda, bo niestety jak podejrzewałam kwasy owocowe robią mi krzywdę :( Po zastosowaniu maseczki skórę mam podrażnioną, czerwoną, przesuszoną. 
Bardzo, bardzo żałuję (zwłaszcza czytając tyle pozytywnych recenzji dookoła) ale niestety jak się jest takim wrażliwcem to wiele rzeczy trzeba sobie darować. Maseczka poszła już w świat, na testy do przemiłej Wizażanki :)
Tak mi się jednak spodobała idea pielęgnacji "czekoladowej", że pogrzebałam troszkę w sieci i już mam doskonały maseczkowy zamiennik - o nim w kolejnym poście.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Baviphat Lemon Whitening Sleeping Mask

Zaskoczyła mnie wczoraj paczuszka z Korei - dotarła do mnie po 4 dniach roboczych! Tym razem w kopercie znalazłam Baviphat Lemon Whitening Sleeping Mask w wersji mini (6g) Udało mi się ją wylicytować za 2$ - z darmową wysyłką! Pełnowymiarowa wersja 100g kosztuje ok.12$



Maseczka przeznaczona jest do jasnej cery, producent obiecuje, że dzięki ekstraktowi z cytryny i arbutynie skóra pozostanie blada, działaniem dodatkowym jest kontrola wydzielania sebum.
Maskę stosuje się jak krem na noc -  na oczyszczoną skórę należy nałożyć niezbyt gruba warstwę produktu i zostawić do rana.

Po otwarciu opanowania zaskoczył mnie niezwykle silny, bardzo przyjemny zapach cytryny. Sama maseczka ma postać półprzezroczystego, niezbyt tłustego kremu.

Produkt jest dość wydajny - mini pudełeczko powinno wystarczyć na 4 aplikacje.

Maseczka rozsmarowuje się łatwo, wchłania się po kilku minutach ale zostawia wyraźny tłusty film. Jednego policzka udało mi sie nie wytrzeć o poduszkę i ta tłustość dotrwała do rana - bez problemu domyłam się z resztek maski płynem micelarnym. 
Ciężko mi określić efekt działania po jednym użyciu.


Czy kupie pełnowymiarowe opakowanie? Hmmm.... Starałam się wczoraj odpowiedzieć sobie na pytanie - po co w zasadzie to kupiłam - czy dla samej maseczki czy dla tego słodkiego cytrynkowego opakowania? Wyszło mi, że raczej dla pudełeczka, wiec pewnie jeśli skuszę się ponownie na maskę lub krem owocowy Baviphat to będzie to malutkie jabłuszko lub brzoskwinia :)

środa, 10 sierpnia 2011

Kosmetyki samorobione (2) - olejek myjący do twarzy

Kolejnym kosmetykiem, który ukręciłam sobie w domowym zaciszu jest olejek do mycia twarzy.
Bardzo podstawowa receptura pochodzi z Mazideł i tam też kupiłam niezbędne składniki.

Moja wersja składa się w 90% z maceratu z kasztanowca, 10% cromollientu i kilku kropel ekstraktu z rozmarynu.Trzymam go w łazience, w nieprzezroczystej, zamkniętej butelce i w takich warunkach produkt powinien być zdatny do użytku przez 7-9 miesięcy.

Olejek ma postać... cóż - olejku, ma lekko żółty kolor, jest bezzapachowy

Po zmieszaniu z wodą przekształca się w lekką białawą emulsję. Nie pieni się!



Taki olejek doskonale zmywa nawet wodoodporny tusz (do demakijażu oczu używam wacika, resztę twarzy myję po prostu rękami).
Skóra jest doskonale oczyszczona (specjalnie przecierałam twarz płynem micelarnym i wacik był czysty), miękka i nawilżona. Olejek zostawia leciutki film, ale nie z rodzaju tłustych.

Jestem bardzo zadowolona z tego kosmetyku, jednak przez wrodzoną ciekawość na pewno wypróbuje wersje z innymi olejami - w kolejce czekają olej z pestek winogron i  oliwa z oliwek oraz inne emulgatory - polysorbate (które już do mnie leci, bo jest mi potrzebne do stworzenia płynu micelarnego) lub glyceryl cocoate

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Podkład mineralny Lucy Minerals

Tak jak i wiele osób z bladą cerą tak jak i ja mam problemy z doborem odcienia podkładu. Do zapoznania się z ofertą firm produkujących "prawdziwe" minerały zachęciła mnie moja mama, stwierdzeniem, że każdy bledzioch znajdzie tam coś dla siebie.
I okazało się, że to prawda :) Po pobieżnym przejrzeniu kilku stron internetowych chciałam mieć WSZYSTKO, ale po kilku dniach nieco ochłonęłam i postanowiłam trochę się podszkolić w temacie. Efekt nauki był taki, ze zamiast zamawiać od razu duże opakowania trzeba zacząć od potestowania "proszków", że czasami kolor twarzy jaki wydaje nam sie, ze mamy okazuje się mało zgodny z rzeczywistością oraz, że muszę również, obok podkładu rozejrzeć się za dobrymi pędzlami.
Uzbrojona w takie informacje rozpoczęłam zakupy :) Pierwszym zaskoczeniem było, że do mojej twarzy idealnie pasują odcienie najjaśniejsze i do tego zdecydowanie żółte - w życiu bym nie podejrzewała, ze jestem taki kurczak! Dobór samej formuły podkładu to cała epopeja - sprawdzilam EDM, Meow, Buff'd, Lumiere, Blushe, Joppa - koszmar - albo podkreślał suche skórki, albo pory, albo był za bardzo pudrowy, albo zostawiał plamy. W międzyczasie pojawiły się u mnie próbki Lucy Minerals i poczułam, że to może być to, ale jednak coś nie grało. Po kilku tygodniach prób byłam coraz bardziej zniechęcona (bo co to za frajda wyjść z domu z fotoszopem na twarzy a wrócić po dwóch godzinach z "ciastem"?) i postanowiłam wrócić do Lucy i popracować nad techniką nakładania proszku. Ostatecznie zamówiłam drugi komplet próbek, pokombinowałam z mieszaniem kolorów i w końcu MAM - mój pierwszy "big" :)
W opakowaniu jest 10g proszku, skład jest trochę bardziej złożony niż innych podkładów mineralnych (zazwyczaj tlenki żelaza sa ostatnią pozycją w składzie, tutaj dostało nam się jeszcze kilka "ulepszaczy"), przez co podkład jest z gatunku tych kremowych a nie typowo proszkowy.
Moó kolor to tzw. custom blend - składa się w 2/3 z odcienia Cream i 1/3 Pale Olive w formule Original. Wszystkie odcienie indywidualne noszą imiona klientek co jest bardzo mile :)
Podkładu używam codziennie od dwóch miesięcy i nie zauważyłam jakiegokolwiek śladu zużycia - na twarz nakłada się go naprawdę minimalną ilość, wiec starczy mi jeszcze na dłuuugo :)

Lucy ma opinie podkładu bardzo karpyśnego - potrafiącego codziennie wyglądać inaczej, ale - odpukać - udało mi się ja okiełznać i od dawna nie miałam żadnej niespodzianki. 
Moja metoda jest taka - rano przecieram twarz płynem micelarnym, następnie hydrolatem z kwiatu kocanki, na to nakładam troszkę kremu mocno nawilżającego, po wchłonięciu kremu następną warstwą jest niewielka ilość bb kremu i na końcu nakładam podkład wilgotnym pędzlem Hakuro H54 (przeznaczonym do pudru, ale bardzo mi podpasował). Całość utrwalam stemplując twarz wilgotnym pedzlem. Dzięki temu proszek utrzymuje się na mojej twarzy przez cały dzień, po kilku godzinach zaczynam się zazwyczaj lekko świecić, ale nie jest to tłusta "lampa" raczej lekki "glow".

Lucy Minerals to mój bezapelacyjny Numer Jeden!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...