Potrzebowałam terapii zakupowej. Najlepszym miejscem na poprawienie humoru wydał mi się Penney's i to nie dlatego, że kręcą mnie ciuchy, ale dlatego, że jeden ze sklepów w centrum Dublina ma obok siebie 3 zazwyczaj pełne szafy - Essence, Catrice i NYC :):):)
Tym razem postanowiłam zapolować na osławionego catrice'owego kameleona, czyli pojedynczy cień C'mon Chameleon! ale oczywiście go nie było (grrrrrrrrrrr! to już kolejny raz, ale i tak w końcu go dostanę w swoje ręce). W nastroju byłam takim, ze stwierdziłam, ze jak czegoś nie kupie to pęknę i wtedy w oczy wpadły mi sypkie eyelinery z limitowanej serii Bohemia.
Nie jestem na bieżąco ale podejrzewam, ze limitka jest dość stara, bo na mój koniec Europy takie rzeczy docierają z duuużym opóźnieniem.
Były dwa odcienie, kupiłam oba. Ostatnio i tak robię sobie kreski głównie cieniem, wiec doszłam do wniosku, ze ułatwię sobie sprawę.
Ciemniejszy to kolor C02 Nap in the shade - matowy czarny z niebieskimi błyszczącymi drobinkami
Niebieskość to C01 Be indiglow! niebieski z niebieskimi drobinkami
Oba kolorki baaaardzo mi się podobają :) W opakowaniach brzęczy mi jakaś minikuleczka, sądząc po odgłosie metalowa - stawiam, że przeciwdziała zbryleniu się cienia
Nie jestem specjalnie zachwycona. Miałam nadzieję że kreskę będzie nakładało się lekko, łatwo i przyjemnie. Nic z tych rzeczy. O ile ta śmieszna gąbeczka jest dość wygodna w aplikacji a rączkę fajnie trzyma się w dłoni o tyle sam cień sypie się niemiłosiernie. Za pierwszym razem chciałam tylko go wypróbować w kąciku oka i byłam niebieska na górnej, dolnej powiece, trochę wsypało mi się do oka a cały policzek miałam w niebieskie piegi. Myślałam też, że fakt iż nakałdam puder od razu da efekt lekkiego rozsmużenia, miękkości, ale niestety efekt jest dość "ostry" i ciągle muszę to rozcierać.
No i trwałość - nie raz pisałam, że wszystko na moich oczach trzyma się jak dzikie od rana do wieczora w nienaruszonym stanie i to bez bazy, a ten wynalazek migruje sobie swobodnie po powiece, po kilku godzinach robi mi "pandę", albo w ogóle znika co jest mocno dziwne, bo cała reszta cieni nadal tam jest :)
Po kilku razach lubimy się już trochę bardziej, nakładam minimalne ilości tylko w kąciku oka. Potrzebuje minimum jednej poprawki w ciągu dnia.
Gdyby nie te fajne kolory z cała pewnością bym się z nimi nie męczyła.
*****
Zapraszam do udziału w rozdaniu
jak byłam w Polsce rozważałam kupno pudrowego eyelinera z Essence, i chyba dobrze zrobiłam, że się jednak nie skusiłam :)
OdpowiedzUsuńPS. lakier luxury secret jest świetny! dziękuję :*
Miałam ochotę na pudrowy liner, ale już mi przeszło. Ten niebieski ma ładny kolor.
OdpowiedzUsuńhmm, mi się luxury secret trzyma dziś trzeci dzień, może dzięki top coatowi z Inglota?
OdpowiedzUsuń